top of page

W A R S Z A W A. epizod 5

Warszawa w odcinkach. We fragmentach. Przed Wami warszawska seria, a właściwie serial. Kolejne epizody to moje małe zachwyty. Zachwyty miastem, które na tle innych stolic może jest niepozorne, kryje w sobie jednak mnóstwo sekretów, które można dość szybko oswoić i cieszyć się jego wielkomiejskością, która jednak nie męczy i ma w sobie coś swojskiego. To historia Polski i poszczególnych ludzi zamknięta w administracyjnych ramach. To też historia architektury i walki o idee. Chodźcie z nami na spacer po Warszawie.

Miejsce akcji : Warszawa, skwer im. płk. Zdzisława Kuźmirskiego-Pacaka, opowieść napisała Paulina Klepacz

 
Nie myślę o tobie, nic mi ciebie nie przypomina, aż nagle przychodzisz mi na
myśl. W najmniej odpowiednim momencie dnia. Kiedy powinnam właśnie
pisać sprawozdanie, płacić rachunki za prąd i za gaz, nastawiać obiad –
warzywa na zupę, wodę na makaron. Przychodzisz też podczas kąpieli.
Zakradasz się. Kiedy pomarszczonymi opuszkami palców próbuję rozgrzać
ciało, wciąż nie dość roztopione w gorącej kąpieli. Przypominam sobie smak
twoich pocałunków. Miękkie usta wędrujące od moich łuków brwiowych, przez
kości policzkowe, błądzące w okolicy karku, spływające na moje obojczyki falą
rozkoszy, która wstrząsa całym ciałem, aż przechodzą przez nie dreszcze.
Twoje palce – miękkie i gibkie – delikatnie zanurzające się we włosach,
muskające delikatną skórę, buszujące w rozmaitych zakamarkach ciała,
przynoszące bezpieczeństwo, zrozumienie, rozkosz, zapomnienie o wszelkich
kłopotach. I już nie potrafię się na ciebie gniewać. Odliczam czas do kolejnego
spotkania. Złoszczę się na wolno płynące sekundy.


 
Nie mieszkamy razem, nie dzwonimy do siebie za często. Wysyłamy
elektroniczne listy pełne ciepłych słów, czasem do korespondencji wkradną
nam się złośliwości, przytyki, gorycz codzienności przelewamy na siebie.
Każde z nas wstaje rano osobno. Chluśnięcie lodowatą wodą w twarz,
parzenie kawy, kręcenie się po mieszkaniu w półśnie. Oboje robimy tak samo.
Z tą jednak różnicą, że ty wstajesz o szóstej a ja bliżej ósmej. Potem dni w
biegu mijają nam prędko. Czasem uda się wybrać w tygodniu na spacer czy
na kolację.
Sobota i niedziela to dla nas święto. Zawczasu wypisujemy w swoich
kalendarzach, co chcielibyśmy razem zobaczyć, co zwiedzić, jakie wystawy,
muzea i galerie, parki, miejską architekturę. Co zjemy, co wypijemy. Co razem
obejrzymy i poczytamy. Zwykle nie starcza nam na wszystko czasu, bo
łapczywie rzucamy się na siebie, by się nasycić, ukoić tęsknotę. Potem
smakujemy siebie powoli, z namysłem, uważnie, żeby jak najwięcej z tego
mieć na kolejne dni. By zapamiętać każdy oddech, każdy dotyk, każde słowo,
spojrzenie. Budzimy się z soboty na niedzielę. Ty parzysz kawę, ja robię
śniadanie. Kręcimy się wokół siebie. Całujemy, przytulamy, tańczymy albo
patrzymy w siną dal przez okno, stojąc w objęciach i czekając na wieczór,
kiedy przyjdzie znów się rozstać.


 
Jak nikt inny potrafisz mnie rozzłościć. I wtedy moje serce zamarza. Skute
lodem nie łatwo na powrót rozgrzać. Rozniecić w nim ogień, pożądanie,
pragnienie bycia razem. Ale można to zrobić. Znasz sposoby. Gotujesz,
śpiewasz, robisz mi ciepłe kąpiele i masaże. Opowiadasz o tym, co dobre
było, i co jeszcze będzie. Ile jeszcze przed nami. Jak bardzo ci zależy. Jak nie
potrafisz oderwać swoich oczu, swoich rąk, swoich ust ode mnie. Oplatasz
mnie gorącymi udami i nie puszczasz. A ja rozpuszczam się, roztapiam. I
znowu chcę ciebie całego. Chcę cię zjadać po kawałeczku. Chcę chodzić do

naszych miejsc. Słuchać naszych piosenek. I snuć nowe plany, które w
większości spalą na panewce, a my skończymy między kołdrami, poduszkami,
na pomiętym prześcieradle. Zmęczeni, rozgrzani i szczęśliwi.


 
fotografie ~ Piotr Czyż . pozuje ~ Natalia Bielecka
bottom of page